środa, 26 września 2012

Nagła, bolesna radość --- "This is one moment / But know that another / shall pierce you with a sudden painful joy."

Piętnaście lat temu, a może jeszcze dawniej, przydarzyło mi się jedno z najintensywniejszych spotkań w życiu. W przestronnej, pełnej światła bibiliotece, z jasnymi drewnianymi półkami sięgającymi sufitu spotkałam T.S. Eliota. Stał wysoko na drabinie i układał książki. A potem zszedł na dół i zaczęliśmy rozmawiać, a później płakać. Poza nami nie było tam nikogo. Nie pamiętam, kto mocniej kogo pocieszał ani o czym rozmawialiśmy. Pamiętam poczucie bliskości i pięknej rozmowy. I to dziwne uczucie straty, kiedy otworzyłam oczy.
Spotkania we śnie bywają prawdziwsze niż na tak zwanej jawie.


Dziś są 124. urodziny T. S. Eliota. Tego lata spotkałam go znowu, dwukrotnie. Po raz pierwszy w autobiograficznej opowieści mojej prawdopodobnie najukochańszej współczesnej pisarki Jeanette Winterson:


Jeanette opowiada o swoim pierwszym spotkaniu z Eliotem - też płakała.

"Kiedy dorastałam, książki były zabronione w naszym ubogim zielonoświątkowym domu, poza Biblią i kryminałami mojej matki. (...). Matka ustalała zasady równie okrutnie i dziwacznie co każdy mały, żałosny despota, a moja walka z nimi polegała na szmuglowaniu książek i ukrywaniu ich pod materacem albo czytaniu ich w bibliotece publicznej. Los sprawił, że kiedy miałam 16 lat i matka już-już miała wyrzucić mnie z domu na zawsze za złamanie bardzo ważnej zasady ( nie tylko Żadnego Seksu, ale Absolutnie Żadnego Seksu Z Osobą Tej Samej Płci) , popełniła błąd. Wysłała mnie do biblioteki po cotygodniowy ładunek kryminałów - na liście książek był "Mord w katedrze".
Matka myślała, że to saga o morderczych mnichach. W bibliotece otworzyłam książkę - wyglądała na trochę za krótką jak na kryminał. Nie słyszałam wcześniej o T. S. Eliocie, ale przeczytałam wers o "nagłej, bolesnej radości" i rozpłakałam się. Inni czytelnicy podnieśli na mnie wzrok z niesmakiem, a bibliotekarka upomniała mnie surowo, bo w tamtych czasach nie można było w bibliotece nawet kichnąć, więc wyniosłam książkę na zewnątrz i przeczytałam ją całą, siedząc na schodach w podmuchach północnego wiatru.
Ta osobliwa i piękna sztuka uczyniła tamten dzień możliwym do zniesienia, a musiałam wtedy znieść kolejną zawiedzioną rodzinę (jestem adoptowana, więc bycie odesłaną po raz drugi było wyjątkowo trudne), kłopoty z tożsamością seksualną i takie bezpośrednie problemy jak CO jeść, GDZIE mieszkać i jak zdać maturę.
Kiedy więc ludzie mówią, że poezja jest tylko luksusem dla wykształconej klasy średniej albo że nie powinna być czytana w szkołach, bo jest nieistotna, albo wydają inne tym podobne głupie sądy na temat poezji, podejrzewam, że wydającym je wszystko w życiu przychodziło całkiem łatwo. Trudne życie wymaga trudnego języka. I tym właśnie jest poezja. Tym obdarowuje nas literatura: językiem na tyle potężnym, by wyrazić to, Jak To Jest.
Nie pomylmy go jednak z realizmem. Siła nie leży bowiem po prostu w wyborze tematu czy jego społecznej istotności (...). Gdyby tak było, cała literatura nie-o-naszych-czasach byłaby dla nas tylko mentalnym muzeum. Sztuka trwa, ponieważ obdarza językiem naszą wewnętrzną rzeczywistość, i nie jest on jedynie prywatnym hieroglifem; jest przerzuconą poprzez czas więzią z tymi wszystkimi, którzy cierpieli i ponieśli klęskę, odnaleźli szczęście, stracili je, stawili czoła śmierci, ruinie, walczyli, przetrwali, poznali nocne godziny bólu bez żadnego pocieszenia".
(przeł. Kasia Gąsior)

Tutaj http://www.guardian.co.uk/books/2008/nov/15/ts-eliot-festival-donmar-jeanette-winterson przeczytać można cały esej Jeanette Winterson na temat Eliota, który w skróconej formie znalazł się w jej książce: http://www.jeanettewinterson.com/pages/content/index.asp?PageID=611

A ostatnie spotkanie z Eliotem: miałam w ręku nożyczki. Wycinałam skserowane okładki i książeczki do dawno skopiowanych i zapomnianych, a nagle odnalezionych płyt. W jednej z nich (Sofia Gubaidulina, "Offertorium") zobaczyłam słowa:


And all shall be well and
All manner of thing shall be well
When the tongues of flame are in-folded
Into the crowned knot of fire
And the fire and the rose are one



I oczywiście zaczęłam płakać. Nagła, bolesna radość.
A powyższe słowa, kończące "Cztery Kwartety", może jedno z najdoskonalszych dzieł XX wieku, przytoczył Eliot z pism Juliany z Norwich, średniowiecznej mistyczki:



Z porywem tej Miłości i głosem tego Wezwania

Nie ustalimy w dociekaniach,
A kresem wszelkich naszych poszukiwań
Będzie dojście tam, skąd wyruszyliśmy
I poznanie tego miejsca po raz pierwszy.
Przez nieznaną, pamiętaną bramę
Gdy na ziemi pozostanie do odkrycia
Tylko to, co było początkiem;
U źródła najdłuższej rzeki
Głos ukrytego wodospadu
A wśród liści jabłoni dzieci
Nieznane nam, gdyż nikt ich nie szukał
Lecz słyszane, jako półgłos, w ciszy
Między dwiema falami morza.
Żwawo teraz, tutaj, teraz, zawsze -
Stan całkowitej prostoty
(Kosztujący nie mniej niż wszystko)
I wszystko będzie dobrze i
Wszelkie sprawy ułożą się dobrze
Gdy płatki płomienia splotą się
W koronowany węzeł ognia
I ogień i róża staną się jednym.


(przeł. Krzysztof Boczkowski)

Najwięcej muzyki jest jednak w oryginale:

With the drawing of this Love and the voice of this Calling

We shall not cease from exploration
And the end of all our exploring
Will be to arrive where we started
And know the place for the first time.
Through the unknown, unremembered gate
When the last of earth left to discover
Is that which was the beginning;
At the source of the longest river
The voice of the hidden waterfall
And the children in the apple-tree
Not known, because not looked for
But heard, half-heard, in the stillness
Between two waves of the sea.
Quick now, here, now, always—
A condition of complete simplicity
(Costing not less than everything)
And all shall be well and
All manner of thing shall be well
When the tongues of flame are in-folded
Into the crowned knot of fire
And the fire and the rose are one.


(T.S Eliot, Four Quartets: Little Gidding, 1943)

Odłożyłam nożyczki i znalazłam się w bibliotece sprzed piętnastu lat. Dopiero teraz przypomniałam sobie, o czym rozmawialiśmy i dlaczego płakaliśmy, ja i czarno-biały poeta z odstającymi uszami. Co usiłujesz mi powiedzieć? Poezja jest lekiem, zaklęciem pozwalającym utrzymać głowę nad wodą.  Utrzymującym twój ciężar. Jeszcze trochę. A Wszystko Będzie Dobrze. 
Na małej, brudnej stacji kolejowej pod koniec tego lata Eliot był znowu ze mną i patrzył mi przez ramię na rozmazujące się (znowu, znowu) litery. 

PS. Ale nie zapominajmy, że na podstawie tekstów T. S. Eliota powstały "Koty"! Powyższy wpis dedykuję moim kotom, Tori i Busterowi oraz wszystkim kocim duchom.



1 komentarz:

  1. Nagła bolesna radość, oboje wiemy jak się ją odczuwa, i jaka jest bezcenna. Dzięki za ten piękny,mądry wrażliwy tekst.

    OdpowiedzUsuń