wtorek, 25 września 2012

Tańczące Drzewo




Dzisiaj mija 80 rocznica urodzin Glenna Goulda.
Właśnie dlatego postanowiłam napisać o zupełnie innej artystce z Kanady. Nazywano ją Śmiejąca Się. Klee Wyck. Najodważniejsza Dusza. Po raz pierwszy usłyszałam o niej w tej pieśni:



Darest thou now, O Soul,
Walk out with me toward the Unknown Region,
Where neither ground is for the feet, nor any path to follow?


                   Powyższy cytat, otwierający jeden z wierszy Walta Whitmana, Emily Carr zapisała w swoim dzienniku wśród ulubionych wypisów z licznych lektur. Słowa te z pewnością można uznać za motto twórczości tej niepospolitej kobiety. Motto pochodzące z dzieła jednej z najważniejszych postaci literatury amerykańskiej, uznane za swoje przez artystkę, która przyczyniła się do udokomentowania życia w jednym z najbardziej odległych krańców amerykańskiego kontynentu. "Nieznany teren", niebezpieczne terytorium z wiersza Whitmana, to namacalne jak i rozumiane metaforycznie,  będzie od początku wielką fascynacją Emily - malarki, pisarki, podróżniczki.

                 Urodzona 13 grudnia 1871 roku w mieście - nomen omen- Victoria na wyspie Vancouver, wychowana w bogobojnym domu, pod opieką trzech starszych sióstr, Emily Carr od dziecka wykazywała zainteresowanie tym, co żywe, brudne, kosmate, omszałe, pnące się w górę, nie przystające w żaden sposób do odziedziczonej po przodkach wiktoriańskiej sztywnej moralności i estetyki. Miłośniczka zwierząt, otwartej przestrzeni, a nade wszystko drzew, potężnych kanadyjskich cedrów, sosen, świerków od dziecka tam własnie, w świecie surowej północnej przyrody poszukiwać będzie inspiracji. "Lasy, nie jesteście tylko grupą drzew" - napisze Emily w dzienniku podczas jednej ze swoich samotnych wypraw na Północ, tak źle widzianych przez rodzinę i społeczność, w której przyszło jej żyć i tworzyć.



               Mimo rocznego pobytu we Francji w celu rozwijania swych malarskich umiejętności, Emily Carr powróci do Brytyjskiej Kolumbii i pozostanie przede wszystkim malarką Miejsca, związaną z charakterystycznym krajobrazem Północno-Zachodniego Wybrzeża, piewczynią jego urody, a także jego rdzennych pieszkańców, ich sztuki oraz obyczajów. W katalogu do wystawy "Carr, O'Keeffe, Kahlo -Places of Their Own" (2001) Sharyn Rohlfsen Udall pisze: " Artystki te łączą pewne podstawowe podobieństwa - pozycja zawodowa, przywiązanie do miejsca i narodowości, intensywna więź z naturą, silne zainteresowanie rdzennymi kulturami - to wszystko łączy je jako kobiety i jako artystki oraz tworzy punkt wyjścia do pytań oraz poszukiwań miejsca kobiety-artystki w dwudziestym stuleciu. Każada z nich przezwyciężyła ogólne oraz indywidualne uprzedzenia, by zdobyć pozycję ważnej narodowej malarki."
              Emily Carr zdecydowanie jest z tej trójcy amerykańskich artystek reprezentujących trzy kraje Ameryki Północnej najmniej znana światowej publiczności. Być może ta niewątpliwa niesprawiedliwość zostanie wkrótce naprawiona, gdyż życie i twórczość artystki budzi niesłabnące zainteresowanie oraz- co niezywkle ważne- inspiruje współczesnych artystów z różnych dziedzin sztuki. W 1997 roku kanadyjska piosenkarka i kompozytorka Veda Hille, również mieszkająca w Vancouver,  napisała cykl piosenek oraz utworów instrumentalnych inspirowanych biografią oraz działami Emily. Wszystkie słowa w piosenkach zaczerpnięte zostały z dzienników Emily oraz jej książek: The Book of Small, Growing Pains, Heart of a Peacock, The House of All Sorts, Hundreds and Thousands, Klee Wyck, Pause (a Sketchbook).

               Veda wspomina w swoim cyklu pieśni (użytego również jako suita do baletu zainspirowanego życiem Emily Carr)



 o współpracy artystki z kanadyjską Grupą Siedmiu- ugrupowaniem artystycznym inspirującym się przede wszystkim kanadyjskim krajobrazem. Głównie jednak eksploruje osobistą twórczość Emily, jej fascynację i przyjaźń z  plemieniem Kwakiutlów (Carr inspirowała się wyjątkowo bogatą sztuką materialną tej grupy rdzennych Amerykanów, nauczyła się od nich wyrobu charakterystycznych koszyków, których sprzedaż w trudnych czasach była jej jedynym źródłem utrzymania), naznaczone niespełnieniem relacje  z mężczyznami, a przed wszystkim miłość do nieogarnionych północnych lasów, "w których nie śpiewają ptaki".


                 Emily wyprawiająca się swoim "cygańskim" wozem w teren, by malować, otoczona ukochanymi psami, kotami, z nieodłączną małpką Woo, przyjaźniąca się z Indianami i malująca ich totemy, niszczejące lub rozkradane, malująca tak ważne dla rdzennej obrzędowości miejsca jak chata menstruacyjna, gorsząca tym prowincjonalna, skostniałą w swych upodobaniach publiczność oraz krytykę. Emily - malująca w stylu przywodzącym na myśl postimpresjonizm, czasem kubistyczne bryły, grube krechy Van Gogha, przypominająca mistyczne malarstwo Ciurlionisa - a jednak przemawiająca własnym, rozpoznawalnym głosem, uwieczniająca przed wszystkim drzewa- wyniosłe, ścięte, okaleczone, smotne. Tańczące drzewa, jak na jednym z jej najpiękniejszych, rozedrganym obrazie. Emily Carr, zrośnięta z lasami, które wydały ją na świat, czerpiąca z nich życiowe soki, samotna, nieustraszona, uparta. Przemierzająca w męskich buciorach cedrowe lasy i potragany brzeg Pacyfiku. Lokalna, swoista, nie oglądająca się na artystyczne salony, bardzo samotna, czasem zmęczona i zrozpaczona, do końca, mimo choroby, czynna, ale w tym swoim odcięciu zwycięska.
 Podobnie jak Thoreau, patron wygnańców z wyboru, Emily Carr może stać się ikoną pewnej żywiowej i artystycznej drogi związanej mocno z tym, co dzikie, lokalne, biologiczne, warte ocalania, dalekie od zimnej abstrakcji. Imponuje nie tylko jej wielowymiarowe dzieło, ale może przed wszystkim postawa, bliska tej, jaką wyraziła wiele lat po śmierci Emily w 1945 roku inna północna artystka, również pisarka, malarka i graficzka,  Tove Jansson: "Praca, praca, praca. I kochanie wszystkiego strasznie mocno".



  Tutaj można obejrzeć wiele obrazów Emily:
http://www.museumsyndicate.com/artist.php?artist=684
Napis na nagrobku - chciałabym taki!...


3 komentarze:

  1. Gratulacje! Bardzo ciekawa i inspirująca inauguracja!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) Postaram się nie zepsuć dobrego pierwszego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pasujesz Pani z Sherwood do tych kobiet ,jesteś ulepiona z tej najlepszej gliny, która z czasem w lśniąco biały alabaster się zmienia, Podziwiam cię i takie kobiety....
    Biegnąca z wilkami to też o tobie i o nich.

    OdpowiedzUsuń