Jedyne rzeczy, które lubię zimą, łączą się z obrazem Dziadka. Dziadek wiedział wszystko. Wiedział, jak działają statki, frachtowce, barki, pogłębiarki, lodołamacze i dokąd płyną. Zabierał mnie na łyżwy na zamarzniętej Rusałce w Parku Kasprowicza i na sanki na sztucznej górce pomiędzy pawilonem Dana a delikatesami Fala, których wtedy nie było. Zbudował na działce biały dom z czerwonym dachem. Znał się na mapach, zwierzętach z dalekich stron i gwiazdach filmowych. Był domowym kinooperatorem maszynki do wyświetlania bajek - to był aparat Ania w czerwonej, plastikowej obudowie.
Dziadek kochał ruch - zimą też wkładał kaszkiet, rękawiczki i wyruszał po prostu po to, żeby się powłóczyć, pojechać do lasu, pojechać nad Odrę, nad Regalicę, popatrzeć na wędkarzy, popatrzeć na kaczki i łabędzie na lodzie, wyciągające szyje po chleb, który dała nam Babcia. Zbił karmnik dla ptaków i każdej zimy przykręcał go na balkonie, ze słoniną dla sikorek, ziarnem i twarogiem dla wróbli, ale i tak zawsze nadlatywały pirackie mewy, te wrzaskliwe zawadiaki, o tyle sympatyczniejsze od gołębi.
Dziadek miał maszynę do wypiekania słodkich wafli, potrafił wszystko naprawić i zawsze chciał dorabiać kończyny okaleczonym kobietom, które dostawałam od ojca na urodziny. Kariatyda nie ma rąk - chodź dolepimy! Nike ma skrzydła, ale nie ma głowy. Nie chciałam. A może to był dobry pomysł.
Dziadek działał, kochał życie, był zodiakalnym Strzelcem, urodzonym w grudniu, urodzonym na Wschodzie, z szerokim uśmiechem, silnymi dłońmi, uczył mnie liczyć po rosyjsku, nigdy nie przeklinał i zawsze, zawsze był po mojej stronie.