sobota, 19 grudnia 2015

Kącik kosmetyczny

Jedną z rzeczy, które najbardziej by mnie ucieszyły w byciu sławną, byłoby opowiadanie w różnych gazetach różnym paniom i panom, co mam w łazience, bo łazienka to moje ulubione pomieszczenie w domu. Choć stosunki z kosmetykami w czasach burzliwej młodości miało się różne, od negacji i abnegacji po fascynację, wreszcie, kierując się zasadą, iż dobre jest wszystko to, co sprawia przyjemność, doszłam do wniosku, że z kosmetykami jest jak z jedzeniem: to sprawa intymna, codzienna, rytualna, a zarazem polityczna. Nie czekając zatem na moment ulotnej sławy, który być może nigdy nie nadejdzie, napiszę o moich ulubionych kosmetykach.



1. Mydło o zapachu skansenu.

Bardzo polityczne, bo z Aleppo. Starożytne, zielone, w kontakcie z wodą tworzące fascynującą, kojącą maź. Mydło pachnie jak łapcie ze skansenu, jak coś, czego mógł używać Jezus.

2. Kredka do brwi

Zazdrościłam kiedyś brunetkom wyrazistych brwi. Potem jednak doszłam do wniosku, że blade brwi mają tę zaletę, iż wyrażają wrodzone niewyrażanie zdania i niezdecydowanie oraz lekkie zdziwienie światem. Nadają również  twarzy rys średniowieczny, ew. renesansowy i senny. W wypadku konieczności mierzenia się ze światem i wyrażania opinii, używam kredki do brwi długości obecnie ok. 1, 5 cm znalezionej na dworcu w Międzyzdrojach pewnego maja. Dobrze jechać w maju nad Bałtyk. Babcia, po której odziedziczyłam blade brwi, używała w celu podkreślenia ich poślinionej kredki ołówkowej Bambino.

3. Szminka

To sprawa wybitnie  polityczna. Używanie (lub nieużywanie) przez kobiety lub mężczyzn szminki to jedna z najbardziej widocznych oznak wolności (lub zniewolenia). Agresywna i wyzywająca, bardzo czerwona, tradycyjnie osadzająca się na krzywych zębach nadając twarzy wygląd dzikszy i krwawszy niż kiedykolwiek. Szminek mam tyle co Carrie Bradshaw par butów. Ta ulubiona to Czerwień Gejszy. Zainspirowana, uwaga, lokowanie produktu, piosenką Tori o Mahomecie i Mojżeszu "Muhhamad My Friend". |Oboje wiemy, że wtedy w Betlejem urodziła się dziewczynka". "And on this fateful day when she was crucified, she wore Shiseido Red and we drank tea by her side".

CDN...








czwartek, 19 listopada 2015

12 rzeczy, których nauczyłam się od matki

Zainspirowana książką Leny Dunham "nie taka dziewczyna", w której wymienia ona listę rzeczy, których nauczyła się od matki, zamieszczam własną. Na razie tuzin. Ale tych tuzinów są tuziny.

1. Życie to frajda, nie obowiązek.
2. Nauka to frajda, nie obowiązek (chyba że zbyt długo nie możesz zapamiętać, że 3 osoba liczby pojedynczej brzmi "does", a nie "do")
3. Czasem zamiast mycia zębów można zjeść jabłko i wyjdzie na to samo.
4. Jeśli kogoś kochasz, to wybaczasz mu wszystko. Absolutnie wszystko.
5. Jeśli nie masz pieniędzy ( a często nie masz), a masz wielką ochotę na podróż (a często masz), to jedź tramwajem do końca linii, wysiądź , zwiedzaj.
6. Zwierzęta nie tylko mogą, ale wręcz powinny spać na łóżku.
7. Dzieci są naprawdę fajne, od kiedy zaczynają mówić i można z nimi pogadać albo zagrać w grę słowną.
8. "Tylko nudne kobiety mają idealnie czysto w kuchni"! (Mamo, wciąż zapominam kupić ten magnes na lodówkę).
9. Ubieraj się zgodnie z wiekiem i nastrojem swojej duszy.
10. Czytanie na głos nie tylko może, ale wręcz powinno trwac długo po tym, jak dzieci nauczą się czytać.
11. All You Need Is Love (hasło, które Mama umieszcza jako swoje zawołanie gdzie tylko może).
12. The Beatles byli najlepszą grupą na świecie. Kropka.




PS. I chyba najważniejsze. Przypomniałam sobie , czytając artykuł o Meryl Streep. Jej matka "niezachwianie wierzyła, że jej córka jest stworzona do rzeczy wielkich. - Dasz radę, Meryl, osiągniesz, co będziesz chciała - powtarzała niezależnie od tego, czy chodziło o bycie cheerleaderką, śpiewaczką operową czy aktorką."

Dziękuję!!!


sobota, 7 listopada 2015

Twarze i palce

Na czubkach palców mam dwadzieścia twarzy,
które nie zmieniły się od kiedy je poznałam
są tylko większe i tak samo nieprzeniknione.

***

Czasem, gdy piję bardzo dużo kawy
czuję, jak czyjeś delikatne palce
szczypią mnie w kark
słyszę czyjś cichy śmiech za uchem
ramiona, które oplatają mnie z tyłu, choć dom jest pusty
Jest mi tak dobrze, że śmieję się do siebie -
Nie, do ciebie.


czwartek, 22 października 2015

Fire storms in outer space

Nawet gdybyś był ptakiem przysiadającym na szczycie dachu stodoły żeby wyczyścić sobie pióra, łypiącym na mnie okrągłym, lśniącym okiem,  skałą żarzącą się pomarańczowo w blasku zachodu, układem chmur, który sprawia, że moje oczy napełniają się łzami, szczególną melodią, zwrotem harmonicznym, kolorem światła o piątej po południu, miejscem, gdzie rosną właśnie cztery drzewa, a nie trzy albo pięć, dziwnie znajomo nachylające gałęzie, rozpoznałabym cię. Kocham to, czym jesteś, czymkolwiek jesteś, kimkolwiek, z którejkolwiek strony nadchodzisz i w którąkolwiek odejdziesz, będę wiedziała, że to Ty. Twoje kroki, twoje ślady.


piątek, 9 października 2015

Bitches be crazy

Bałam się zapisać to zdanie po polsku, opowiadałam je sobie po angielsku, bo w tym przebraniu wszystko jest łagodniejsze. Moja babka była suką. Nie obrażam jej, odpowiadam na to, co powiedziała mi, gdy miałam 6 lat i byłam jej zdaniem niegrzeczna: "Ty suko!". Swoją lakoniczną odpowiedź na tę zniewagę odkryłam ostatnio w moim znalezionym przez mamę pamiętniku z tamtych czasów: "Lubię lato, ale nie lubię babci". Nienawidziłam jej bardzo długo, a potem zadedykowałam jej powieść. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że rzadko zdarza się, żebym nie wspomniała jej podczas rozmowy. Jej abo jej powiedzonek. Jej pokręconego, szalonego, okrutnego świata, którego jestem spadkobierczynią.


Dała mi opowieści: o boa dusicielu, który uciekł z cyrku w Beskidzie Wyspowym, skąd pochodziła, o strzelaninie na jej weselu, o diable, który chodzi za świętym Mikołąjem i dzwoni dzwonkiem (słyszałam!), o jej matce, które uciekała w zboże, nakrywała głowę fartuchem i wrzeszczała. Babka tworzyła prawdziwy polski southern gothic. Opowieści o mnie samej, których nie pamiętam: jak zaginęłam podczas wizyty u jakiejś sąsiadki i znaleziono mnie śpiącą w kurniku. Do tej pory nie wiem, czy wierzyła we wszystko, co mówiła. Była mistrzynią konfabulacji, przesady, złośliwych plotek, swetrów z cekinami, zbyt mocnych perfum, czerwonych szminek, uwielbiała gości, imprezy, przez cały czas coś podśpiewywała, piekła podpłomyki na blasze i robiła najlepszy sernik na świecie - gdy minionego lata jadłam trochę podobny w żydowskiej knajpce w Paryżu, prawie się rozpłakałam. I teraz wiem, że mimo wszystko była ze mnie dumna. Jest we mnie więcej jej niż bym chciała - mój brat przypomina mi to za każdym razem, gdy zrobię coś naprawdę okropnego, głośnego i w złym guście - "Babka byłaby dumna". Gdyby Babka żyła, zabrałabym ją za granicę, bo o tym marzyła. Jestem suką. Uwielbiam czerwone szminki i wściekam się, gdy cały świat nie robi tego, co chcę.Uciekam do lasu i wrzeszczę na całe gardło.

* * *
- Ty cholero, ty! - mówisz do mnie w najczulszy i najbardziej bezsilny na świecie sposób, jakbyś jednocześnie chciał mi urwać głowę i połknąć mnie w całości - dokładnie tak, jak mówisz do naszej suki. Zwierzęcy zachwyt, zwierzęce oczy, czyste, wprawiające w drżenie szaleństwo absolutnego uwielbienia i bezwarunkowej kapitulacji.


Najlepszy soundtrack do tego posta:


piątek, 1 maja 2015

Architektura (we) wnętrz

Jestem znikąd. Nie utożsamiam się z żadnym miastem, z żadną przestrzenią miejską, kulturową. Czuję spokój i radość, kiedy myślę o otwartym niebie stepu. W Warszawie jestem z Olsztyna, w Krakowie ze Szczecina, w Szczecinie z Warszawy, w Olsztynie z Krakowa. Podszywam się pod te miasta, udzielam wymijających odpowiedzi, gdy taksówkarz wiezie mnie na dworzec w kolejnym mieście, bo kto zrozumie, gdy powiem "jestem z Garlicy", "jestem z Doliny", a moja ulubiona architektura to tipi uszyte przez Babcię według wykroju z "Przyjaciółki" na maszynie Singera, pomalowane farbami plakatowymi w słońca, tęcze i bociany, to dom służbowy dziadka ogrodnika - betonowy szary sześcian cały ukryty w bzach, to zielony pałac pod sklepionymi gęsto gałęziami jaśminu.
Nie mam zdania na temat architektury, poruszam się w niej na oślep, instynktownie wiem tylko, kiedy coś mnie olśniewa, a kiedy degustuje i wpędza w panikę (bloki z wielkiej płyty, ich odbijające niebo szeregi szyb i szyby wind, zsypy na śmieci na końcu ciemnych korytarzy). Wielkie gmachy o tysiącu splątanych korytarzy i dławiących klatek schodowych, które są treścią moich koszmarów. Najpiękniejsza architektura to dla mnie czerwone domy z Bullerbyn, sądeckie domy ze ściemniałego drewna, warmińskie ceglane domy z zielonymi oknami i drzwiami (na Wyspie Księcia Edwarda były białe domy z zielonymi oknami) i białe, walcowate kościoły na Bornholmie, hobbickie nory i drzewo Robin Hooda z pierwszego zestawu Lego, jaki miałam (to powracające marzenie, by mieszkać we wnętrzu drzewa i by ono nadal żyło, oddychało, zrzucało i wypuszczało liście.


W powieści "Śmierć i wiosna" Mercè Rodoredy "mężczyzna, który wszedł do wnętrza drzewa, aby umrzeć był moim ojcem". Czy nigdy nie może być tak, żeby wejść do wnętrza drzewa i żyć? Pustelnik, który mieszkał przy Diabelskim Kamieniu w Beskidzie Wyspowym (będąc na Północy mówię, że jestem właśnie stamtąd) i flitował z Babką, kiedy odwiedziłyśmy go pewnej jesieni gdy miałam dziesięć lat, sypiał w drewnianej trumnie. A rano z niej wstawał i suszył banknoty, które turyści wrzucali "na szczęście" do dziury w Kamieniu napełnionej deszczówką lub rosą.
Chcę wejść do środka drzewa i żyć, zobaczyć świat z punktu widzenia drzewa, a potem wybiec pod szerokie niebo i biegać w kółko z radości, że mam nogi.


niedziela, 8 marca 2015

Własny nie-pokój

Mam trzydzieści lat i nigdy nie miałam własnego pokoju. Napisałam książkę, która jeszcze nie została wydana, kiedy byłam mniejsza to napisałam parę innych książek. Mniejszych. I to wszystko bez pokoju, to wszystko z niepokoju.



Wiesz, jak pachną włosy po pierwszym wiosennym popołudniu spędzonym na słońcu?
Zapach wiatru, świergotu i świeżego prania. . Wiesz, że mieszkasz tutaj, na Północy, bo tu światło gaśnie powoli, tak bardzo wyczekane, że odbiera mowę.
Pamiętam kwiecień, były urodziny Babki, goście siedzieli w kuchni, pili, nie poszłam do nich, ale oni byli częścią tamtego wieczoru, ich odległe głosy, choć zaraz za ścianą, śmiech. Chodziłam całe popłudnie po tym naszym odurzającym, wczesnym , chłodnym słońcu, doszłam do Garliczki, może jechałam rowerem, teraz nie pamiętam, to nieważne, byłam na powietrzu. Potem , zmęczona, w brązowej, sztruksowej indyjskiej koszuli od Zo (jak to jest, że się pamięta co się miało na sobie w ważnych chwilach życia, a może to tylko ja pamiętam) leżałam, patrząc na kawałek Nieba, kwietniowego nieba, ("najokrutniejszym miesiącem jest kwiecień", to się zawiera w słowie zmartwychwstanie, na przekór wszystkiemu, chcesz czy nie, życie się wyleje ze wszystkich kątów, zmieni tylko formę). Słońce w znaku Barana, Babka była Baranem, a gdy ja się rodziłam, Baran na mnie patrzył, jak każdego dnia, gdy myłam zęby, niebieski kubek ze znakiem zodiaku: "Są pełni energii, lecz często  iewykorzystanej. Sa indywidualistami, ich żywioł to ogień". Babka podarowała ten kubek któremuś z nas pod choinkę, choć żadne z nas nie było Baranem.
Ona była Baranem, Rogata Dusza, zapatrzona w siebie
Zapatrzona w niebo kwietniowe nade mną
i własny niepokój we mnie
w ciemnym pokoju, który miał jedno małe okno
i prowokował do tego, żeby z niego wybiec,
zanurzyć się w kwiecie chciałam powiedzieć zanurzyć się w świecie

Chyba na chwilę zasnęłam
i płyta "Takk..." Sigur Rós była przestrzenią wokół mnie
wiosenny zmierzch
jedna z najszczęśliwszych chwil życia
znowu samotnie,
spoczywając w pokoju.




niedziela, 1 lutego 2015

Atlas ptaków

Szesnastego grudnia, jak nakazuje tradycja , powiedziałam : "Dzisiaj są urodziny Beethovena, kupisz mi coś?"
Kupiłeś mi atlas ptaków.
Kilka kartek.

Żuraw

"To naprawdę piękny żuraw" - powiedziałaś sennie, jednym ramieniem przygarniając mnie, drugim swojego synka, leżeliśmy we trójkę na materacu na podłodze patrząc w okno, za którym wznosił się żółty żuraw, wciąż wyraźny na tle ciemniejącego nieba. "Tam chyba ktoś jest, widziałam, że tam ktoś chodzi", powiedziałaś z niepokojem, unosząc się na łokciu, pusty budynek, nad którym wznosił się żuraw, ział pustymi oknami. Chłodny wieczór pod koniec lata, paryskie przedmieście, pożyczone mieszkanie. Twój kudłaty sweter był ciepły od twojego ciała, pachniał bezpieczeństwem, miał dokładnie taki odcień jak niebo za oknem. Błękit paryski. Robiłyśmy te wszystkie rzeczy, których się oczekuje, że będzie się robiło w Paryżu. Znalazłyśmy fontannę Medicich , miejsce spotkań kochanków, a byłyśmy tam we dwie, we trójkę z twoim synem, płakałyśmy obie, na zmianę, nie w fontannie, tylko tak, przy herbacie, przy innej okazji. Nigdy nie miałam siostry, ty masz dwie, wychowałaś je, byłaś dla nich jak matka, ale powiedziałaś do mnie: "Jesteśmy rodziną. To bardzo ważne, żeby Ravs widział, że jego mama jest kochana, jest w otoczeniu kochających kobiet". Wtedy jadłyśmy sałatkę w restauracji, już prawie zamykali, znowu zapadał zmierzch i udało nam się nie płakać.

Nocny motyl (to nie ptak)

Poli bała się nocnych motyli. Nigdy nie widziałam nikogo tak przerażonego jak ona, gdy zobaczyła, że ćmy patrzą na nią przez okna w dachu i zachwycone żółtym światłem lampy chcą się dostać do środka. "Zabij je!", wrzeszczała, gdy którejś udało się wlecieć kiedy otworzyłam balkon, żeby zapalić papierosa, "Ścierką!", a ja chciałam potrzeć policzkiem o ich miłe, kosmate ciała. Łapałam je do szklanki po nutelli, zamykałam wylot gazetą i patrzyłam, jak chwilę tańczą wewnątrz własnej lampy. Były tak piękne.

Bocian

(Rozmowy przy ubieraniu choinki, która jeszcze stoi, bo to jutro Matki Boskiej Gromnicznej, będę ją z ciocią rozbierała, nie mam siostry i nie ma ani jednej rodzonej cioci, ale mam kilka Ciotek  co się zowie.)

Ciocia T. : To jest bocianek, który jest starszy ode mnie, on wisiał jeszcze w domu dziadków i przypinało się go nóżkami do gałęzi, ale stracił te nóżki już dawno i teraz się go wiesza.





Powiesiłam bocianka na honorowym miejscu. Wyciągnęłyśmy z ciocią z garażu pudła z ozdobami choinkowymi pokryte zaschniętymi ptasimi gówienkmi. Chciało mi się bardzo wymiotować, nie tylko dlatego, że to dla mnie najgorszy zapach na świecie, nie tylko dlatego, że po raz pierwszy ubierałam choinkę całkiem sama.
Kiedy w końcu zszedłeś na dół, wreszcie zobaczyłeś choinkę, powiedziałeś:
- To nie jest bocianek, to jest łabędź. I nigdy nie miał nóżek do przypinania.

Rok temu mówiłam o "Dzikich łabędziach" Andersena: że chodziłabym siedem lat w koszuli z pokrzyw, jak tamta dziewczyna, by odczarować braci, żeby tylko, żeby tylko... Już wiem, dlaczego tak mocno swędzi mnie szyja.