środa, 20 grudnia 2017

Moratorium na Boże Narodzenie

Zawieszam na chwilę niepewność, niewiarę, wątpliwość. On je wszystkie rozpuszcza, spływają razem z tuszem, co miał być wodoodporny, wsiąkają w czerwoną serwetkę zwiniętą z hotelowej restauracji. On - wcale nie Bóg Ojciec, wcale nie męski, surowy, dostojny, jak go malują, z tą bruzdą między brwiami. On - który pokazuje, że życie to powietrze, oddech, jeden za drugim. Bo jego ojciec był trębaczem, bo najbardziej poruszające dwadzieścia taktów - tak twierdz JEG, ale chyba się z nim zgadzam - napisał na flety, dwa proste flety, te co to brzmią jak pasterskie fujarki, takie trochę niepoważne, nieporadne, takie same jak w Czwartym Koncercie Brandenburskim. Bo organy to bardzo, bardzo dużo takich fujarek związanych razem i udekorowanych. Powietrze, tchnienie, pneuma, oddech, który czujesz z tyłu na szyi, kiedy ktoś przy tobie śpi i obejmuje cię ramieniem. Oddech, którego nabierają w płuca chórzyści i ten ułamek sekundy, zanim zaczną śpiewać. On, wcale nie męski, może rodzicielski i dziecięcy zarazem, może jak Jan Kochanowski płaczący za utraconymi dziećmi i za utraconym sobą - dzieckiem, które już nie może włóczyć się po lesie, tylko pracować i bardzo starać się przeżyć, bo tylko żyjąc, można chwalić. Pauza. Boga. Pauza. Można chwalić życie, bo życie jest dobre.